Alarm dla szpitala
Treść
Pacjenci odchodzą z kwitkiem
- Panie ordynatorze, co mam zrobić z tym Ch.?. Proszę pokazać wyniki badań? No, widzi pan, cała litania, a jeszcze dzisiaj od rana narzeka, że mu duszno. To przyjmujemy? Zwiększyć dawkę leku (...) i do domu! Ale panie doktorze! Na moją odpowiedzialność! - mówi Tadeusz Czopek, ordynator II oddziału wewnętrznego, szpitala Jana Pawła II w Wadowicach.
Takich rozmów odbywa się na tym oddziale kilka dziennie. Ordynator pokazuje mi statystykę. Tylko wczoraj w ciągu 24 godzin, zgłosiło się na izbę przyjęć oddziału 14 osób. Większość odesłano do domu. Dlaczego?
- Mamy 44 łóżka, a już teraz leży u nas 48 chorych, dwóch się zaraz wypisze, ale to nie zmienia faktu, że chorzy ciągle leżą na tzw. dostawkach - mówi doktor Tadeusz Czopek.
Nie można powiedzieć, że w Wadowicach o szpitalu zapomniano. Starostwo jako organ założycielski placówki zdrowia próbuje rozbudować szpital, ale niestety nie na wszystko wystarczy pieniędzy, tym bardziej, że szpital nadal jest zadłużony.
Po reformie zdrowia szpitale przestały być państwowymi zakładami budżetowymi. Ich organami założycielskimi są najczęściej samorządy, których zadaniem jest dbać, by szpital rozumiany jako budynek plus sprzęt się nie rozsypał. Natomiast szpitale finansują sami ubezpieczeni, za pośrednictwem NFZ, które wykupują w szpitalach usługi medyczne. Szpitale muszą więc tak gospodarować pieniędzmi, żeby nie popaść w długi. Jednak na przykładzie tylko tego jednego oddziału widać, że nie jest to łatwe.
Ze statystki rozliczeń tzw. punktów dla NFZ wynika, że plan w ubiegłym roku zakładał wykonanie 280 tys 955 punktów, a wykonano, aż 341 tys. 415 punktów. Nadwyżka wynosi ponad 60 tys. punktów, a to oznacza, że oddział i równocześnie cały szpital poniósł koszty.
- To prawda, ale niestety nie otrzymaliśmy zwrotu tych kosztów. Może ZOZ jako całość je otrzymał, ale do nas na pewno nie spłynęły w całości - mówi doktor Tadeusz Czopek.
Rozwiązaniem byłoby ograniczenie badań. Po prostu mniej leczyć, bo oddział ciągnie w dół te oddziały, które wykazują dochód, albo wychodzą na zero. Tylko czy można już leczyć krócej, kiedy średni czas pobytu na oddziale to trzy dni.
Starsi wiekiem pacjenci stali się tylko balastem, ich powtarzające się wizyty narażają tylko oddział wewnętrzny na straty. Niestety nie wszystkich można odesłać, gdyż większość chorych (60-70 proc.) to przypadki wymagające leczenia kardiologicznego.
- Sytuacji nie da się rozwiązać natychmiast. Zwiększona liczba pacjentów z określonymi schorzeniami To wynik starzenia się całego pokolenia, oraz zubożenia społeczeństwa. Na to wszystko nakłada się sytuacja w służbie zdrowia - mówi, doktor Tadeusz Czopek.
Pokazują mi wyposażenie oddziału. Okazuje się, że monitorowanie pacjentów wykonano własnym sumptem. Złote rączki techników wyremontowały monitory przeznaczone na złom. Coś tam widać. Ponadto brakuje podstawowego sprzętu. Przestarzały jest aparat do echokardiografii, brakuje głowic, gastroskop do wymiany, brak pomp infuzyjnych. Lista potrzeb jest długa.
- Brakuje sprzętu, łóżek, rozsypuje się baza diagnostyczna. Na kursy podnoszące kwalifikacje jeździmy za własne pieniądze, a jeden kosztuje 1500 złotych - dodaje jeden z lekarzy, który woli nie ujawniać nazwiska.
I tak koło się zamyka. Nowego sprzętu nie można kupić bo nie ma za co. A leczyć nie można przestać, więcej, trzeba wykonywać te zabiegi, za które zapłaci NFZ. Tylko jak długo ten oddział to wytrzyma?
(RASZ)
Autor: Dziennik Polski