Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Awantura o ratunek

Treść

Kierownictwo wadowickiego pogotowia ratunkowego zapewnia, że karetki mają pełne wyposażenie. - To dlaczego lekarz nie chciał z niego skorzystać? - pytają świadkowie wypadku w Izdebniku.
Fot. Marcin Płaszczyca



Marek Unzeitig, mieszkaniec Izebnika, do dziś opowiada tę historię z przejęciem. W sobotę 26 lipa doszło w tej miejscowości do poważnego wypadku. Rozpędzony ford fiesta wypadł z zakrętu, na żwirze wpadł w poślizg i wylądował na drzewie. Jeden z pasażerów, młody mężczyzna, doznał obrażeń.
Unzeitig, który uczestniczył w akcji ratunkowej, uważa, że pogotowie ratunkowe, które pół godziny później pojawiło się na miejscu, mogło zrobić więcej dla poszkodowanego.

Nieruchomy na poboczu

W czerwonej fieście jechały trzy osoby, wśród nich 19-letni Michał z Izdebnika jako pasażer. Tylko on odniósł poważne obrażenia - dla pozostałych wypadek skończył się lekkimi zadrapaniami.

Jedną z pierwszych osób na miejscu wypadku był mieszkający niedaleko Marek Unzeitig. - Moi synowie usłyszeli huk. Pobiegli w tamtą stronę i z samochodu wyciągnęli trzech ludzi. Najbardziej poszkodowany był pasażer siedzący z tyłu. Synowie ułożyli go sztywno na poboczu, bo skarżył się ból w plecach. Ja w tym czasie zadzwoniłem na pogotowie ratunkowe do Wadowic i policję w Kalwarii - opowiada Unzeitig.

Na miejsce pierwsi dotarli policjanci z Kalwarii, z Wadowic karetka pogotowia ratunkowego jechała nieco dłużej. Według świadków, mogło to być nawet 30 minut. - Z karetki wysiedli lekarz, sanitariusz i kierowca. Lekarz obejrzał rannego, a w tym czasie sanitariusz poszedł do karetki po nosze. Sanitariusz podjechał z tymi noszami i wydawało mi się, że w tym momencie akcja ratowania chłopca będzie wyglądała jak na filmie, a tymczasem lekarz chwycił go za pasek, sanitariusz i kierowca za ręce i nogi - chcieli go przerzucić na te nosze - relacjonuje mieszkaniec Izdebnika, który w tej sytuacji odważył się zwrócić uwagę lekarzowi.

- Lekarz po moim upomnieniu żachnął się, twierdząc, że pacjenta oglądnął dokładnie i że nic mu nie jest - kontynuuje izdebniczanin - Sytuacja była stresująca. Wraz z innymi świadkami tego zdarzenia próbowaliśmy powstrzymać lekarza i zmusić go, by zachowywał się właściwie, a nie przerzucał pacjenta, jak worek ziemniaków na nosze. Pomogli nam w tym też policjanci, którzy uspokoili sytuację, bo chyba doszłoby tam do bójki.

Według świadka zdarzenia, dopiero po pyskówce z lekarzem sanitariusze przynieśli nosze podbierające i zabrali pacjenta do karetki. - Wydaje mi się, że w sytuacji, gdy u pacjenta zachodzi podejrzenie uszkodzenia kręgosłupa, lekarz powinien być ostrożniejszy. Chyba używa się w takim wypadku noszy podbierających i zakłada kołnierze usztywniające - sądzi Marek Unzeitig.

Worek w karetce

Michał, o którego mieszkańcy Izdebnika omal nie pobili się z ekipą karetki pogotowia, pamięta wszystko bardzo dokładnie. - Nie kojarzę tylko tego, co działo się przed wypadkiem. W pamięci utkwił mi natomiast moment, jak już leżałem na poboczu, jak przyjechała karetka, policja. Pamiętam awanturę o to, jakich noszy trzeba użyć przy przenoszeniu mnie do samochodu - wspomina. - Rzeczywiście, było tak, że lekarz złapał mnie za pasek u spodni i razem z sanitariuszem chcieli mnie przerzucić na leżak. W tym momencie poczułem silny ból w plecach.

Jak twierdzi pechowy uczestnik wypadku, przywołane przez świadków zdarzenie pod karetką było dopiero zapowiedzią dalszego horroru: - Gdy już jechaliśmy, leżałem na noszach, nieusztywniony. Musiałem ręką przytrzymywać się o ściany karetki, bo samochód jechał z dużą szybkością do szpitala. Nie założono mi żadnego kołnierza, nie obwiązano pasami, by usztywnić. Byłem zupełnie bezwładny. Jak worek ziemniaków.

W szpitalu w Wadowicach młodego mężczyznę z podejrzeniem uszkodzenia kręgosłupa badano wielokrotnie. - Sadzali mnie na krzesło, kazali chodzić, a prześwietlenie rentgenem robiono na stojąco - opowiada Michał. Dopiero, gdy okazało się, że 19- latek ma uszkodzony siódmy krąg szyjny, położono go na nosze, usztywniono i czym prędzej zawieziono do szpitala w Krakowie.

- Droga do Krakowa wyglądała już całkiem inaczej. Byłem zabezpieczony pasami, usztywniony, a na szyi znalazł się w końcu kołnierz - przypomina sobie Michał i dodaje, że gdyby nie ta podroż, to nigdy nie miałby porównania, jak powinna wyglądać opieka nad pacjentem z uszkodzonym kręgosłupem.

Podbieraki były

Pod dwóch tygodniach od wypadku 19 - letni Michał czuje się już lepiej. Jest po zabiegach, podczas których uszkodzony kręg wymieniono mu w Krakowie na tytanowy. Czeka go jeszcze rehabilitacja, ale ma nadzieję, że będzie mógł się sprawnie poruszać. Pozostaje tylko wątpliwość, czy gdyby pierwsza pomoc pogotowia ratunkowego z Wadowic była bardziej profesjonalna, musiałoby dojść do wymiany kręgu i bolesnych zabiegów. Na to pytanie nikt mu już jednak nie odpowie...

Monice Sikorze, kierowniczce Pogotowia Ratunkowego w Wadowicach, niewygodnie jest komentować pracę swoich lekarzy.

- Jeżeli pacjent ma jakiekolwiek zastrzeżenia do pracy pogotowia, powinien najpierw napisać pisemną skargę. Zajmowanie się tym na łamach gazety może mu przynieść więcej szkody niż korzyści - ostrzega pani kierownik.

- A może z punktu widzenia procedury lekarz nie popełnił błędu? Może nie mógł użyć odpowiednich przyborów, jak nosze podbierające, czy kołnierz, bo ich po prostu nie ma w tej karetce? - pytamy szefową pogotowia.

- To była karetka ratowniczo - wypadkowa i ma pełne wyposażenie. Ten sprzęt jest w samochodzie. Sama karetka rożni się od "erki" tylko tym, że w zespole nie jeździ pielęgniarka - odpowiada pani kierownik, sprawdzając w kartach protokołów wyjazdu historię z nocy 26 lipca. - W karcie mam zapisane, że lekarz użył podbieraków. Pacjent zgłaszał ból pleców. Lekarz nie zrobił krzywdy pacjentowi. Jeszcze raz powtarzam: zajmowanie się tą historią źle służy pacjentowi i lekarzowi.

Policjanci w Kalwarii Zebrzydowskiej, którzy byli świadkami akcji ratowniczej kolegów z pogotowia ratunkowego, nie chcą komentować tej historii. W rozmowie z reporterem "Dziennika" mówią tylko, że rzeczywiście "dziwne" było zachowanie lekarza i "dziwna" to była akcja ratunkowa.

Marek Unzeitig po 26 lipca zmienił zdanie o profesjonalizmie w polskim pogotowiu. Nie chce nikogo oskarżać, ale - jak twierdzi - ma poważne wątpliwości, czy pogotowie pomogło Michałowi, czy tylko zawiozło go do szpitala.

Marcin PŁaszczyca

Dziennik Polski

Autor: LZ

Tagi: awantura pogotowie ratunkowe pomoc