Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Czeka nas gorąca zima

Treść

Zarząd Skawy Wadowice myśli, jak wyjść ze sportowego kryzysu - mówi jej prezes Jacek Zarzycki

Stara sportowa prawda głosi, że dla każdego zespołu najtrudniejszy jest drugi rok po awansie. Znajduje to potwierdzenie w przypadku Skawy Wadowice, która w poprzednim sezonie, na kilka kolejek przed jego zakończeniem, zapewniła sobie utrzymanie w IV lidze małopolskiej. Teraz, na półmetku rundy, znajduje się na dnie tabeli. Niby od środka tabeli dzieli ją tylko jedno zwycięstwo, ale w przypadku wadowiczan jest to aż jedno zwycięstwo.

Jak tu wygrywać mecze, kiedy sytuacja kadrowa wadowiczan jest tragiczna. Na ostatni mecz do Alwerni piłkarze Skawy pojechali "gołą jedenastką". Na zespół spadły kontuzje, kartki czy zawieszenia. - Na początku chciałbym sprostować, że Michał Drechny nie został zawieszony, bo taką sytuację musielibyśmy zgłosić w MZPN - tłumaczy prezes Skawy Jacek Zarzycki. - Zarząd odsunął go od pierwszej drużyny. Zawodnik wykazał skruchę za swoje zachowanie po meczu z Karpatami Siepraw i pomyślimy nad tym, jak złagodzić nieco wymiar kary. Być może dostanie szansę gry w juniorach, walczących w lidze wojewódzkiej. Będzie miał tam okazję odkupić swoje winy - dodaje sternik klubu.

Kibice mają jednak żal do działaczy, że przed rozgrywkami nie dokonali wzmocnień. - Nie możemy zawodnikom obiecywać takich warunków, z których nie moglibyśmy się potem wywiązać. Nie mogliśmy przecież stawać do finansowych przetargów, by zatrzymać Dariusza Chmiela i Macieja Żaka. Nie mieliśmy żadnych szans mierzenia się z żywiecką Koszarawą, która w IV lidze bielskiej walczy o awans. Z drugiej strony nie można mówić, że tylko dzięki tej dwójce Skawa bez problemów utrzymała się w IV lidze. Pozostali przecież nie mogli zapomnieć, jak się gra w piłkę nożną. Wszystko leży w sferze psychiki. Po porażce na własnym boisku z Garbarzem zespół zmienił się nie do poznania. Sytuacja jest bardzo trudna. Okienko transferowe do końca roku jest już zamknięte. Z rezerw nie ma kim się posiłkować, a trudno też sięgać po juniorów z "emki", by rozbijać tamten zespół. To są potencjalni kandydaci do gry w pierwszym zespole w niedalekiej przyszłości. Na utrzymaniu się tej drużyny zależy nam tak samo, jak na "jedynce". Zastanawiamy się nad sensem utrzymywania drużyny rezerwowej - uważa prezes klubu.

Działacze razem z trenerem starają się znaleźć wyjście z sytuacji. - Piłkarze też nie mogą oczekiwać, że pieniądze do klubu będą się lać strumieniami. Sponsorzy nie tylko wykładają gotówkę, ale pomagają nam w inny sposób. Przecież dzięki ich hojności przeprowadziliśmy w budynku klubowym wiele remontów. Wiem, że to nie są już te czasy, kiedy przez cały tydzień czekało się na mecz, by rozegrać go nawet dla idei. Jednak nie można tylko coraz więcej żądać od klubu, w zamian dając od siebie coraz mniej. Wadowice są małym miastem i ciężko zdobywa się fundusze. Kibice też nas nie wspierają. Kiedy w poprzednim sezonie zapewniliśmy sobie utrzymanie, w meczach bez stawki wpływy z biletów nie przekraczały 300 zł. Teraz, też jakby się od nas odwrócili, a przecież prawdziwi sympatycy są ze swoją drużyną na dobre i na złe. Tak to w życiu bywa, że jak się coś zaczyna walić, to wszystko na raz. Musimy spokojnie przetrwać ten okres. Z IV ligi spadają tylko dwa zespoły, trzeba jednak utrzymywać kontakt ze środkiem tabeli. Na pewno czeka nas gorąca zima. Mogę zapewnić kibiców, że zarząd nie siedzi z założonymi rękami, tylko myśli, jak wyjść w kryzysu - kończy prezes.

(zab)

Autor: Dziennik Polski