Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Jak nie z Bochnią, to z kim

Treść

W Wadowicach doszło do pojedynku zespołów, mających najmniej strzelonych goli w wojewódzkiej lidze juniorów

W Wadowicach spotkały się zespoły, mające najmniej strzelonych goli w wojewódzkiej lidze juniorów, dlatego nikogo nie powinien specjalnie dziwić bezbramkowy remis miejscowej Skawy z Bochnią. Podopieczni Marina Pamuły nadal są na dnie rozgrywek.

- Szkoda, że nie udało nam się wygrać, bo jak nie z beniaminkiem, to z kim mamy szukać kompletu punktów - mówi Marian Pamuła, trener Skawy. - Jednak z przebiegu spotkania powinniśmy być zadowoleni z remisu. W przeciągu całego pojedynku nie udało nam się wypracować czystej pozycji strzeleckiej - podkreśla szkoleniowiec.

Na pięć minut przed końcem meczu, po zagraniu z rogu Żywczaka, Pawlikowi zabrakło niewiele do skutecznej główki. - I to by nam wystarczyło - uważa Marian Pamuła. - Przecież w futbolu liczą się bramki. Nikt by za kilka dni nie pamiętał, że wykazaliśmy się niemal stuprocentową skutecznością - dodaje szkoleniowiec.

Juniorzy jak zwykle na posiłki z "jedynki" mogli liczyć jedynie na Mateusza Żywczaka. - Planowaliśmy też do gry w juniorach Wojtka Bzdułę, ale skoro na seniorów spadła plaga chorób, musieliśmy zweryfikować swoje plany - dodaje szkoleniowiec.

Przed Skawą wyjazd do Trzebini, której ciężko gra się na własnym boisku. Wadowiczanie tam właśnie mają nadzieję na zdobycie kompletu punktów. Na wyjazdach mogą zagrać szybką kontrą. Taka taktyka przyniosła im powodzenie na Wawelu Kraków.

Z kolei dla beniaminka z Bochni remis na Skawie był porażką. - Z przebiegu gry powinniśmy byli wygrać ten mecz różnicą kilku goli - uważa Mariusz Krzywda, trener Bochni. - Jednak i remisem nie gardzimy. Był on przełamaniem się naszej drużyny po serii czterech nieszczęśliwych porażek. Na pewno nasz dorobek punktowy jest zbyt mały w porównaniu do tego, co prezentujemy na boisku. Z Dunajcem Nowy Sącz, liderem rozgrywek, przegraliśmy 0-2, mając nie tylko sporo sytuacji, ale także marnując karnego - przypomina Mariusz Krzywda.

Bocheński szkoleniowiec nie miał zastrzeżeń do pracy arbitra, że kilka razy przerywał gwizdkiem akcje wychodzących na czyste pozycje jego zawodników. - Wśród młodzieży nie ma większego znaczenia, czy gra u siebie, czy na wyjeździe. To tylko kwestia zaaklimatyzowania się na boisku przeciwnika. Moim chłopcom przychodzi to bez większych kłopotów. Miałem pole manewru w kadrze, ale skoro chłopcy bez problemu wytrzymali trudy meczu kondycyjnie, a bramka dla nas wisiała "na włosku", Nie chciałem niczego zmieniać - kończy Mariusz Krzywda.

(zab)

Autor: Dziennik Polski