Następny, proszę...
Treść
Skoro w Wadowicach nie potrafi wygrać nawet lider IV ligi, to stadion Skawy być może do końca sezonu pozostanie niezdobyty
Przed inauguracją wiosny wielu zapowiadało zdobycie stadionu wadowickiej Skawy. Wszak do beniaminka przyjeżdżał lider IV ligi małopolskiej - Kmita Zabierzów. Jednak wadowiczanie po raz kolejny pokazali, że u siebie nikt nie jest im straszny, remisując 1-1 (1-1) upokorzyli lidera. Wcześniej szturm na wadowicką twierdzę nie powiódł się Garbarni (2-1), Alwerni (1-1) i Cracovii II (3-0). Po meczu na stadionie w Wadowicach ktoś rzucił; "Następny, proszę...". W kolejce czeka jeszcze myślenicki Dalin, wicelider rozgrywek.
Taktyka na taki mecz narzuca się sama. Wadowiczanie zagęścili środek pola, szukając swojej szansy w kontrze. Mając solidne oparcie w bramkarzu Dariuszu Chmielu mogli takie zadanie spokojnie realizować. - To fakt, że bramkarz miał na początku wpadkę, ale nikt nie robił mu z tego powodu wyrzutów - mówi trener Skawy Wojciech Madej. - Szybko odzyskał zaufanie w oczach kibiców. W końcówce spotkania doprowadził piłkarzy Kmity do rozpaczy, którzy co chwilę chwytali się za głowy, nie mogąc uwierzyć, jakim cudem łapie piłki po ich uderzeniach - dodaje szkoleniowiec.
Przez 60 minut Skawa kurczowo trzymała się własnej bramki. Obraz gry uległ zmianie wraz z pojawieniem się na boisku Tomasza Mikołajczyka, który pociągnął zespół do przodu. Część kibiców nie myślała już tylko o utrzymaniu remisu, chcieli, by ich pupile zostali drugim zespołem w lidze, który pokonał Kmitę. - Nie zaczęliśmy wcale bojaźliwie - tłumaczy Wojciech Madej. - Znam wartość swoich chłopców. Mikołajczyk jest typowym łowcą goli, a ja na początku potrzebowałem "mrówek" do ciężkiej pracy w destrukcji. Mikołajczyk miał okazję przechylienia szali na naszą stronę, ale w jednym przypadku zachował się egoistycznie. Jesienią w Zabierzowie mecz wyglądał podobnie, ale wtedy zabrakło nam szczęścia do wywiezienia stamtąd punktu - przypomina szkoleniowiec.
Czy nie warto było zatem spróbować zaatakować przeciwnika. Wtedy z pewnością byłby zaskoczony takim obrotem sprawy i z Mikołajczykiem w przodzie można byłoby się pokusić o ustawienie wyniku. - Nie można z Kmitą iść na wymianę ciosów - uważa Wojciech Madej. - Nie chodzi tylko o to, że są lepsi piłkarsko, ale oni także grają w Krakowie w "halówkach", więc rozjechaliby nas grą z "klepki" na małej przestrzeni. Kto się chce na nich porwać, nie schodzi z "piątki". Powtórzę raz jeszcze, że na własnym boisku nie zamierzamy przed nikim padać na kolana. Nasz twierdza trzyma się mocno - podkreśla trener Madej.
Niepocieszony remisem był trener gości Dariusz Wójtowicz. - Wielu widzi w nas pewnego kandydata do awansu, ale stale powtarzam chłopcom, że najpierw musimy wygrać grupę zachodnią, a potem jeszcze czeka nas baraż ze zwycięzcą wschodniej - przypomina szkoleniowiec. - Takich spotkań będzie z pewnością więcej. Hasło "bij lidera" obowiązuje przecież na każdym szczeblu rozgrywek. Nie mogę mieć zastrzeżeń do postawy chłopców. Po prostu bramkarz rywali miał swój wielki dzień. Zabrakło nam szczęścia. Korekty w składzie wynikały ze zmiany taktyki, a nie słabości poszczególnych zawodników. Mogę mieć drobne zastrzeżenia do bramkarza. Nie co dzień dostaje się gola z 35 metrów - kończy Dariusz Wójtowicz.
(zab)
Autor: Dziennik Polski