Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Nie było kim straszyć

Treść

Porażka Skawy Wadowice z Hutnikiem Kraków, mającym perspektywiczny skład

Skawa Wadowice przegrała na własnym boisku z Hutnikiem Kraków 0-3 (0-1), przerywając passę trzech spotkań bez porażki w wojewódzkiej lidze juniorów. Podopieczni Mariana Pamuły walczyli tylko o honor, bowiem ich spadek był już przesądzony. W ostatnim meczu sezonu przegrali na wyjeździe z SMS Kraków 1-7.

- Trudno było zmotywować zawodników do walki, kiedy wiemy, że po dwóch latach terminowania w "emce" przyjdzie nam opuścić jej szeregi - mówi trener wadowiczan Marian Pamuła. - Nasza kadra była okrojona. Na ławce rezerwowych miałem Wysogląda, z którego usług nie zdecydowałem się skorzystać. Musimy się jakoś dzielić kadrą z juniorami młodszymi - tłumaczy szkoleniowiec.

Marian Pamuła nie mógł skorzystać z usług Sondery natomiast Dawid Pająk kilka tygodni temu zrezygnował z gry, stawiając na sędziowanie. - O posiłkach z "jedynki", czyli Wojtku Bzdule i Mateuszu Żywczaku mogłem zapomnieć, skoro los juniorów starszych już dawno został przesądzony - tłumaczy szkoleniowiec.

Powody do zadowolenia miał trener Hutnika Paweł Szczęśniewski. - Nie chodzi mi tylko o wynik, ale także o strzelców bramek - mówi szkoleniowiec. - Zdobywali je chłopcy z roczników 89 i 90, a więc tych, które będą stanowić trzon przyszłorocznej drużyny. W Wadowicach tylko Kwaśny z Gładyszem byli z rocznika 87. Tym bardziej sukces cieszy - dodaje.

Krakowscy piłkarze żartowali z Nawrota, zdobywcy drugiej bramki. - Chodzi o okoliczności jej zdobycia. Chłopcy przytykali koledze, że ma specyficzny drybling - mówi z uśmiechem Paweł Szczęśniewski. - Po podaniu Krawczyka, który zagrał niemal sprzed linii końcowej, Nawrot na 10 metrze minął obrońców i chciał strzelić. Nie trafił jednak w piłkę, ale że ta został mu przy nodze, drugie podejście było już skuteczne. Wobec takiego rozwoju wypadków, bramkarz rywali był trochę zdezorientowany - dodaje krakowski szkoleniowiec.

Krakowianie po strzeleniu pierwszej bramki przeżywali trudne chwile. - Kilka okazji do wyrównania miał Kowalski. Szkoda, że przynajmniej jedna jego akcja nie przyniosła mu powodzenia - ubolewa Marian Pamuła. - Gdyby udało nam się doprowadzić do remisu, goście nie byliby tacy pewni swego. Jak już jednak wcześniej powiedziałem, nie mieliśmy kim straszyć przeciwników - dodaje szkoleniowiec.

- Chodziło nam o to, by po objęciu prowadzenia, a trafiliśmy w 18 minucie, jak najszybciej strzelić drugą bramkę. Dopięliśmy swego w ostatnim kwadransie meczu. Zrobił to wspomniany Nawrot - podkreśla Paweł Szczęśniewski.

(zab)

Autor: Dziennik Polski