Odszedł wielki artysta

Treść
Śmierć Czesława Niemena poruszyła głęboko całą Polskę. Oto jak wspominali w rozmowach z "Dziennikiem" nieżyjacego Artystę jego koledzy ze sceny oraz przedstawiciele mediów.
JACEK ZIELIŃSKI, muzyk zespołu Skaldowie:
- Poznaliśmy się w latach 60. podczas wspólnych występów. Już wtedy był prawdziwym indywidualistą. Nigdy nie brał udziału w towarzyskich spotkaniach po koncertach. Nie lubił zgiełku i rozmów o niczym. Całkowicie poświęcał się sztuce. Zawsze chciał kontrolować wszystkie elementy swego występu. Pamiętam, jak przed koncertem w krakowskiej hali Wisły sam ustawiał głośniki, aby uzyskać jak najlepszy dźwięk. A podczas jednego z opolskich festiwali, transmitowanych przez telewizję, powiedział do realizatorów ze sceny: "Proszę mnie nie miksować, sam się będę miksował". To już dziś całkowicie niespotykana postawa. Dlatego był dla wielu wokalistów i muzyków niedoścignionym wzorem. Ceniliśmy go za to, że w swych kompozycjach przekazywał głębokie treści - czy to za pomocą wspaniałej klasyki (chociażby Norwida), czy własnych wierszy. To nie oznaczało jednak, że miał głowę w chmurach. Przeciwnie - bardzo dbał o swój wygląd, zarówno na estradzie, jak i w życiu prywatnym. Sam projektował swoje stroje - w tym słynne kapelusze, które z czasem stały się jego znakiem rozpoznawczym.
EWA BEM, piosenkarka:
- Zanim poznałam Czesława osobiście, przeżywałam najpiękniejsze chwile swej młodości przy jego piosenkach. Do dziś pamiętam, jak płakałam, siedząc po turecku w ciemnym pokoju i słuchając takich utworów, jak "Pod papugami" czy "Dziwny jest ten świat". Każde nasze późniejsze spotkanie pielęgnuję w pamięci jak najcenniejszą relikwię. Był miłym, ciepłym, spokojnym i wyciszonym człowiekiem. Zawsze miał jednak swoje zdanie i był w każdej sytuacji zdecydowany. Słynął ze swojego stoickiego podejścia do występów: nawet na największych festiwalach, w Opolu czy w Sopocie, gdzie panuje strasznie nerwowa atmosfera, wychodził spokojnie na scenę, nie przejmując się nikim i robił próbę, aż uzyskał zadowalający efekt. Bardzo wysoko stawiał sobie poprzeczkę. Nie dostrzegali tego ci, którzy urządzali na niego nagonki, nie mogąc mu wybaczyć, że jest inny od wszystkich. To ujadanie mediów było tak uciążliwe, że wycofał się z czasem w zacisze swego domu. Trudno go było potem namówić na publiczny występ. Ostatni raz udało mi się to cztery lata temu. Zaprosiłam Czesława do wspólnego zaśpiewania "Piosenki jednego serca" podczas mojego jubileuszowego koncertu w Teatrze Polskim w Warszawie. Zgodził się, przyszedł do mnie do domu i przy wonnej herbatce urządziliśmy sobie próbę. Kiedy siedząc na tapczanie zaśpiewał - niemal padłam z wrażenia. To było coś niezwykłego. Kilka dni później, przed wejściem na scenę, szepnął mi jeszcze do ucha, że żona, Małgosia, namówiła go, aby na ten wspólny występ ze mną kupił sobie pierwszą w życiu marynarkę... Mimo że oboje byliśmy równoprawnymi artystami, prywatnie Czesław zawsze zwracał się do mnie "Ewcia", a ja traktowałam go trochę jak swego tatę. Naprawdę szczerze go kochałam...
JÓZEF SKRZEK, multiinstrumentalista i wokalista zespołu SBB:
- Od kiedy usłyszałem, że Czesław nie żyje, całą noc i dzień myślę o nim. Był mi bardzo bliski. Świetnie się rozumieliśmy. Często spotykaliśmy się podczas wspólnych występów, graliśmy w Polsce i za granicą, współpracowaliśmy z wielkimi cenionymi muzykami. To właśnie on i my (SBB - przyp. aut.) zostaliśmy pierwsi zauważeni przez zachodnie wytwórnie - nasze płyty dla CBS zrobiły w tamtym czasie wyłom w żelaznej kurtynie oddzielającej wolny świat od zniewolonego. Ostatnio dużo rozmawialiśmy o tym, że polska muzyka jest ignorowana przez rodzime media - szczególnie radio. Chcieliśmy to zmienić, mieliśmy wykorzystać w tym celu prywatne kontakty, planowaliśmy wspólną akcję promocyjną, która mogłaby poprawić sytuację... Czesław doskonale wiedział, co znaczy nieprzychylność mediów. To uszczypliwości dziennikarzy sprawiły, że wycofał się z życia publicznego. Nie oznaczało to jednak, że był zamknięty w sobie. Przeciwnie, kiedy poznało się go lepiej, okazywało się, że jest koleżeński i otwarty. Bardzo kochał ludzi. Był naprawdę dobrym duchem polskiej muzyki.
MARIA SZABŁOWSKA, dziennikarka Programu I Polskiego Radia i Programu II Telewizji Polskiej:
- Ceniłam Czesława Niemena jako człowieka i artystę. Ujmował mnie swoim dystansem do siebie i do swojej popularności. Mimo ogromnych sukcesów nigdy nie popadł w megalomanię, z pokorą przyjmował zarówno zaszczyty, jak i ataki na swoją osobę. Zachowywał się tak, jakby nie zdawał sobie sprawy ze swojej wielkości. Nigdy nie zabiegał o tanią popularność. W latach 60., kiedy każdy polski artysta zrobiłby wszystko, aby odnieść sukces na Zachodzie, on potrafił odrzucić kuszące oferty z zagranicy, ponieważ wymagały one od niego wyrzeczenia się pewnej cząstki siebie. Nie dał się nigdy skusić sławie - był w tym naprawdę wyjątkowy. Mimo swej nonkonformistycznej postawy zyskał przecież ogromną popularność - choć wkraczał na nowe ścieżki muzyczne, w jego muzyce zawsze ważna była melodia. Brzmiała w niej jakaś wschodnia nuta, bo przecież stamtąd właśnie pochodził. Bardzo mi będzie brakować jego głosu. Odszedł wielki człowiek i artysta.
PAWEŁ SZTOMPKE, kierownik działu muzyki rozrywkowej Programu I Polskiego Radia:
- Fascynowała mnie niezależność artystyczna Czesława Niemena. Dziś, kiedy tak wielu ludzi gotowych jest zrobić wszystko, aby ich pokazano w telewizji, był postacią zupełnie niezwykłą, jak nie z tego świata. Choć znany jest głównie ze swoich najstarszych piosenek, nieśmiertelnych przebojów z lat 60., to od dłuższego czasu nie interesowało go robienie hitów, ale szukanie oryginalnych barw i nastrojów w muzyce, dopasowywanie poezji do dźwięku... Nagrał przecież tak wiele wspaniałej muzyki teatralnej. Swoje dzieła adresował do wysublimowanej publiczności. I nigdy nie narzekał na jej brak. Aby nie został zapamiętany jedynie jako twórca melodyjnych piosenek z początku swej działalności, Polskie Radio podjęło próbę opublikowania najważniejszych jego dokonań - ukazały się już dwa "boxy" po sześć płyt, na których zebraliśmy kompozycje z lat 60. i 70. oraz współczesne nagrania, a na wydanie czeka ostatnia część tego cyklu - kolejne sześć krążków z muzyką teatralną. Niemen do końca pracował nad tymi wydawnictwami - wiele poprawiał, korygował, dopieszczał. Jakby wiedział, że musi się spieszyć...
ZBIGNIEW NAMYSŁOWSKI, muzyk jazzowy:
- Podziwiałem wokalny i instrumentalny kunszt Czesława. Nikt nie miał takiego głosu jak on. Zawsze myślałem, że gdybym śpiewał, to chciałbym robić to właśnie tak jak on. Stale pracował nad swym warsztatem. Był prawdziwym perfekcjonistą. Bardzo mi to odpowiadało. Podobało mi się, że kiedy graliśmy razem, na każdą próbę przychodził przygotowany, wszystko miał wcześniej opracowane, potem tylko zarażał nas swoją wizją, a my podążaliśmy za nim w nieznane regiony muzyki. Nigdy nie narzucał niczego na siłę - przeciwnie, był skromny i łagodny. Stronił od biesiad i awantur. Z siłą charakteru łączył siłę fizyczną. Pamiętam, jak podczas trasy koncertowej po Włoszech próbowaliśmy we czterech załadować na furgonetkę ciężkie organy Hammonda; Czesław uśmiechnął się, powiedział "dajcie spokój" i sam wrzucił je na samochód.
FRANCISZEK WALICKI, "ojciec" polskiego bigbitu, menedżer i organizator:
- Trudno powiedzieć w kilku słowach o kimś, kto zasługiwał na napisanie całej książki. To zresztą ciekawe, że księgarnie roją się od biografii różnych, jednosezonowych gwiazdek, a Czesław Niemen nie doczekał się żadnego literackiego opracowania swej twórczości. Ale ja wiem, że on tego nie chciał. Stronił od mediów, a one od niego. Kiedyś nie lubili go dziennikarze, decydenci partyjni, a nawet inni artyści. Decydowała o tym zwykła ludzka zazdrość, jakże mocna w show-biznesie. Ale inni nie dorastali mu do pięt. Czesław był bardzo skomplikowaną i złożoną osobowością. Z jednej strony - otwarty na świat i ludzi, lojalny, uczciwy, pracowity, a z drugiej - małomówny, łatwowierny, podejrzliwy... Ale któż z wielkich artystów nie ma nieprzeciętnej osobowości? Mimo że pracowaliśmy razem tylko przez trzy lata, zostaliśmy przyjaciółmi na całe życie. On mieszkał w Warszawie, ja mieszkam w Gdyni, nie było więc zbyt wielu okazji do spotkań. Rozmawialiśmy za to często przez telefon, nie zapominaliśmy nigdy o życzeniach z okazji różnych świąt... Był moim wielkim przyjacielem.
Zebrał: PAWEŁ GZYL
Fot. Wacław Klag
Autor: Dziennik Polski