Pesymiści na wojażach
Treść
Kilka miesięcy temu z ewidencji Powiatowego Urzędu Pracy w Wadowicach ubyło prawie tysiąc osób. Urząd pracy nie wie, gdzie się podziała większość z nich. Zapewne wyjechali szukać pracy za granicą.
Liczba ludzi zarejestrowanych w pośredniaku zmalała do 8.359. To rekord ostatnich lat. Ale statystyki nie odzwierciedlają całej prawdy. Dość powiedzieć, że w maju pośredniak dysponował zaledwie 137 ofertami pracy; nie one były więc powodem statystycznego zmniejszenia bezrobocia.
W gronie osób wykreślanych z listy lawinowo przybywa tych, które nie potwierdzają gotowości do zatrudnienia. Nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Część pewnie pracuje na "czarno", część opuszcza kraj, a nie ma obowiązku informowania PUP o wyjeździe. Ale jeśli ktoś nie zgłosi się w pośredniaku w wyznaczonym terminie, traci status bezrobotnego.
I statystyki są lepsze. Rządzący chwalą się sukcesem...
Po ślubie do Anglii
Pośród blisko 2 mln Polaków szukających pracy i szczęścia za granicą jest również wielu andrychowian i wadowiczan. Uznali, że w swych rodzinnych miejscowościach nie mają szans na zatrudnienie, jakikolwiek rozwój, godziwe życie. Wśród emigrujących są nawet ci, którym udało się znaleźć pracę na miejscu, ale...
- Po pięciu latach ciężkich studiów na AGH dostałem pracę w Ponarze, nawet bardzo szybko - opowiada Maciek z Wadowic - Po pierwszym miesiącu dostałem na konto 800 zł. Moja żona Agnieszka pracowała tylko dorywczo. Mamy na utrzymaniu niewielkie mieszkanie, które dostaliśmy od rodziców w prezencie ślubnym. Za osiem stów po prostu nie da się przeżyć!
Pod koniec zeszłego roku postanowili zaryzykować i wyjechać do Anglii. Znają język angielski, więc było im łatwiej. W wakacje wpadli na kilka dni do Wadowic. Opowiadali znajomym o pobycie na Wyspach: - Już po dwóch tygodniach znaleźliśmy pracę pod Londynem. Ja na budowie, żona w restauracji. Za całkiem inne pieniądze. Sporo odłożyliśmy.
Maciej nie ukrywa żalu do swego kraju. Przez wiele lat uczył się, a teraz jest pomocnikiem murarza na budowie w Londynie. Na razie nie planują dziecka, bo nie mają czasu. - Ale jesteśmy optymistami. Jak zbierzemy trochę pieniędzy, to tu wrócimy. Może już w przyszłym roku? Może coś się zmieni? - pytają z nadzieją.
Nie wszystkim się udaje
Wadowicki urząd pracy oferuje kilkaset etatów w krajach Unii Europejskiej. Z jego oferty skorzystał m. in. wadowiczanin Michał P. 35-letni kawaler boleśnie się jednak rozczarował. Nie zna języka, więc nie ryzykował wyjazdu do Anglii, czy Irlandii, "gdzie jest już pół Polski". Wybrał Czechy.
Twierdzi teraz, że został oszukany, bo miał otrzymać łatwe i nieźle płatne zajęcie, a skończyło się na tym, że musiał wręcz uciekać do Polski. Na szczęście - miał blisko.
W gablocie PUP reklamowała się firma z Pragi, która - jak się później okazało - była pośrednikiem. Zadzwonił pod praski numer. Tam polski rozmówca poinformował go, że jest praca i to od zaraz - w zawodzie szlifierza odlewów. Można było zarobić ok. 1,5 tys. zł miesięcznie. Przyszły pracodawca kusił go darmowym mieszkaniem, a także refundacją kosztów dojazdu do zakładu. - Gdzie ja w Wadowicach znajdę robotę za takie pieniądze? - pomyślał Michał wsiadając do busa.
W Czeskich Budziejowicach spotkał się z rezydentem pośrednika i podpisał z nim wstępną umowę. Dopiero wtedy dowiedział się, że będzie pracował w małym miasteczku Kaplice, ok. 30 km od Budziejowic. Wtedy wyszły na jaw pierwsze "niespodzianki", m. in. taka, że mieszkanie wcale nie jest bezpłatne. Z umowy jasno wynikało także, że przez pierwszych kilka tygodni będzie pracował za stawkę o blisko połowę niższą od obiecywanej.
W Kaplicach okazało się, że robota jest na akord. Jeśli nie wyrobisz normy, nie zarobisz 1,5 tys. zł. Żeby wyrobić, niektórzy pracowali nawet po 18 godzin na dobę. - Warunki prace były okropne. Wszędzie brud, syf. Chyba nie mają tam inspekcji pracy. Teraz się nie dziwię, że tej oferty nikt z miejscowych nie brał i firma szukała chętnych aż za granicą, głównie wśród Polaków i Ukraińców - mówi Michał.
Po skalkulowaniu zrezygnował i wrócił. - Na szczęście nie zdążyłem podpisać umowy właściwej, tylko wstępną. Gdybym to zrobił to musiałbym tam tyrać przez cztery miesiące. W umowie był bowiem zapis, że jeśli w tym czasie zrezygnuję z pracy, to pracodawca potrąci jeszcze 800 zł.
Teraz Michał szuka pracy w Wadowicach.
Marne wnioski
W ostatnich miesiącach osoby odwiedzające stronę internetową Urzędu Miejskiego w Andrychowie mogą wypełnić ankietę, w której należy odpowiedzieć na pytanie: czy zamierzasz wyjechać do pracy za granicę? Odpowiedziało już ponad 800 osób. Większość najczęściej wini władze państwowe i lokalne za to, że rodacy muszą uciekać z kraju.
27 proc. ankietowanych andrychowian odpowiedziało, że zamierza wyjechać, 5 proc., że "już tam pracuje", a kolejne 10 proc. "zastanawia się" nad wyjazdem. "W Andrychowie nie ma przyszłości!". "Normalne, że większość ludzi chce uciec z tego chorego państwa!" - te głosy oddają treść, nastrój i temperaturę większości komentarzy.
"Żona już tam pracuje, za tydzień spokojnej pracy ma ok. 2100, syn skończy (szkołę) średnią - reszta na Zachodzie. Ten kraj jest chory z takim rządem, z taką władzą, normalnie wstyd mi, że jestem Polakiem" - pisze andrychowianin.
Tylko 30 proc. głosujących nie zamierza opuszczać kraju.
Dwoje z nich zachowuje jeszcze minimalny optymizm: "Ja uważam, że za granicę można wyjechać na wycieczkę, a nie do pracy. Dawać się jakiemuś "francuskiemu kochasiowi" albo innemu obcokrajowcowi heblić. Nie."
"Ja również nigdzie się nie wybieram. Uciekać chcą ci, którzy nie radzą sobie w życiu. Gdzie patriotyzm? Przy lepszej władzy moglibyśmy zbudować wielkie państwo..."
Więcej optymistycznych głosów wśród ankietowanych nie ma.
MirosŁaw Gawęda
Autor: Dziennik Polski