Prasa na widelcu
Treść
W Andrychowie ograniczono dostęp do informacji dziennikarzom niezależnych mediów. Burmistrz Jan Pietras oczekuje od dziennikarzy, że będą mu zadawać pytania na piśmie i potulnie przez dwa tygodnie oczekiwać na odpowiedź.
Nie wiadomo, czym kierował się burmistrz Pietras, wydając takie polecenie. Faktem jest, że burmistrz zdecydował, iż dziennikarze mają mu zadawać pytania na piśmie, a on prześle odpowiedź w ciągu 14 dni. Taką informację podał na spotkaniu z kierownikami wydziałów i szefów podległych mu placówek gminnych. Efektem takiej decyzji burmistrza jest fakt, że urzędnicy miejscy oraz szefowie jednostek organizacyjnych gminy nabrali wody w usta i boją się odpowiadać na pytania dziennikarzy. - Prosimy o przesyłanie pytań na piśmie do burmistrza - słyszymy od tygodnia w Andrychowie.
Jan Pietras jest burmistrzem Andrychowa od ponad roku. W ciągu tego czasu wydarzyło się kilka incydentów, które wśród wielu obserwatorów jego poczynań wzbudzają obawy, że burmistrz najchętniej kontrolowałby to, co piszą o nim media. Burmistrz ma na przykład zwyczaj krzyczenia na dziennikarzy podczas sesji Rady Miejskiej. Z pracą pożegnał się też założyciel i długoletni redaktor naczelny miesięcznika, należącego do andrychowskiego samorządu - Jan Zieliński. W ostatnią sobotę, podczas "Wieczoru austriackiego" w Miejskim Domu Kultury, Pietras wywołał skandal w obecności konsula austriackiego Reinharda Koglera oraz zaproszonych gości i obraził dziennikarza "Dziennika", wypominając mu jego ubranie oraz krzycząc do niego: "Smarkaczu!".
Co więcej - wydane przez niego polecenie stoi w sprzeczności z obowiązującym w Polsce prawem, poczynając od Konstytucji, która gwarantuje wolność słowa i prawo do pozyskiwania informacji od instytucji publicznych oraz prawa prasowego, które nakazuje między innymi samorządom i ich organom do udzielania informacji prasie w terminie "niezwłocznym".
(MPA)
Naszym zdaniem
Fakt, że burmistrz Pietras wyrzucił mnie z imprezy "Wieczór austriacki", ponieważ byłem ubrany w bordowy golf, a nie - jak by tego on sam oczekiwał - w garnitur oraz, że nazwał mnie "smarkaczem", nie zmartwił mnie tak bardzo, jak zapędy burmistrza do odcinania dziennikarzy od informacji poprzez wydawanie głupich rozporządzeń. Andrychów był kiedyś miastem otwartym dla dziennikarzy i mediów, był miastem, w którym zasada wolności słowa i dostępu do informacji była szanowana, pomimo nawet bardzo krytycznych artykułów w tych mediach. Smutne jest to, że andrychowskiemu włodarzowi 14 lat po 1989 roku trzeba przypominać, że utrudnianie zbierania informacji przez dziennikarzy jest czynem prawnie zabronionym.
Marcin PŁaszczyca
Autor: Dziennik Polski