Snajperów wyręczyli koledzy
Treść
W pojedynku beniaminków wadowickiej "okręgówki" Chocznia przegrała z Nową Wsią
Z dużej chmury mały deszcz, tak można powiedzieć o spotkaniu beniaminków wadowickiej "okręgówki", w którym Olimpia Chocznia przegrała na własnym boisku z Niwą Nowa Wieś 0-4 (0-4). Zarówno w jednej jak i w drugiej drużynie czołowi snajperzy, czyli Marcin Miarka i Przemysław Dudzic - "milczeli".
- Nie traktowaliśmy tego spotkania w gatunku jakieś prywatnej rozgrywki strzelców - mówi Mariusz Rusinek, trener Olimpii. - Chcieliśmy po prostu zdobyć punkty, bo z kim ich mieliśmy szukać, jak nie z zespołem który także awansował - dodaje szkoleniowiec.
Jednak nawet w najczarniejszym scenariuszu gospodarze nie przypuszczali, że losy spotkania zostaną rozstrzygnięte już w pierwszej połowie. - Zguba przyszła do nas z prawej strony. Właśnie tym skrzydłem goście przeprowadzali swoje wszystkie akcje - rozważa szkoleniowiec. - Z tamtej strony grał mi młodzieżowiec Niedziółka, który nie mógł sobie poradzić. Rywale najwyraźniej zorientowali się w sytuacji i dlatego byli tak konsekwentni. A może robili to całkiem nieświadomie, bo przyzwyczajeni są do gry jedną stroną. Tak czy inaczej, zanim udało mi się nieco skorygować ustawienie, przegrywaliśmy już 0-2 - dodaje szkoleniowiec.
Chocznianie nie mieli także w tym spotkaniu szczęścia. - Dwie zmiany przeprowadzone po dwóch kwadransach były wymuszone niekorzystnym dla nas rozwojem sytuacji na boisku natomiast kolejna to już wynik kontuzji. Rzadko się zdarza, by przed przerwą dokonać trzech zmian - tłumaczy Mariusz Rusinek. - Właśnie rotacja kadrowa jest dla nas największym problemem. W każdym tygodniu musimy grać w innym ustawieniu. Nie chodzi o jedną czy dwie pozycje. Zmienia się regularnie 6 zawodników. Skoro nie ma stabilizacji, to potem dochodzi do takich obrazków, jak przeciwko Niwie, że pierwszą połowę mogliśmy spisać na straty. Po zmianie stron nasza gra wyglądała już znacznie lepiej, ale strata czterech bramek była zbyt duża, by myśleć chociaż o punkcie. Musielibyśmy mieć wiele szczęścia, by się pozbierać - dodaje szkoleniowiec.
- Cieszymy się z tego, że udało nam się łatwo wygrać na trudnym terenie - uważa trener Niwy Andrzej Tomala. - Wynik pierwszej połowy, w której uzyskaliśmy czterobramkową zaliczkę, pozwolił nam po przerwie na kontrolowanie sytuacji na boisku. Można było śrubować wynik za wszelką cenę, ale lepiej chyba zaoszczędzić amunicję na inne mecze - dodaje szkoleniowiec.
Niwa jest wiceliderem rozgrywek jednak skróciła dystans do lidera do dwóch punktów, bo ten poległ w Przeciszowie. - Na nic się nie podpalamy - podkreśla szkoleniowiec. - Powiedziałem chłopcom, by żyli tylko najbliższym meczem, to wtedy tabela ułoży się sama. To nic, że Przemkowi Dudzicowi, liderowi klasyfikacji strzelców nie udało się powiększyć swojego dorobku. Inni też potrafią strzelać. To była taka zasłona dymna z naszej strony przed kolejnymi meczami - kończy z uśmiechem Andrzej Tomala. (zab)
Autor: Dziennik Polski